Portmonetko, trudno mi opisać jaki miałem wtedy stan umysłu i co robiłem, bo to stare dzieje.
Jednakże pamiętam, że marzyłem o kobiecie, z którą spędzę życie, z którą będę miał dzieci, z którą będę mógł ćwiczyć różności na tym świecie (i tu nie chodzi głównie o jogę w łóżku
ale bardziej o wyrażenie cierpliwości do istot zwanych dziećmi i inne takie tam).
I z tego co kojarzę, to nie przejmowałem się gdzie tą babę znajdę, kiedy, jak.
I to właśnie był chyba drugi klucz do sukcesu.
Bo tak sobie myślę, że te drzwi sukcesowe są dwuzamkowe.
Pierwszy zamek to wiedzieć czego się chce, czyli marzyć dokładnie na temat (choć tematem nie musi być fizyczna rzecz, lecz stan umysłu, serca, związków etc.).
Drugi natomiast zamek to nie przejmować się tak, czyli zwolnić napięcie i magicznie działać,
działać "tak jakby",
tak jakby to już się stało,
czyli jak się czuję, gdy mam wspaniałą babę obok siebie?
Czyli dawno temu w pewnym momencie mój świat tak niesamowicie się ułożył, jednego dnia zaszło tyle "zbiegów okoliczności", że mogliśmy z Nią pójść na imprezę. I potem działo się już z małymi zgrzytami, ale było już z górki.
Patrząc z perspektywy czasu to wygląda jak afera uknuta przez kogoś z Góry