UWAGA, długi post o udanych przyciąganiach i nieudanych zatrzymaniach Starałam się przyciągnąć byłego T., ale zdałam sobie sprawę w pewnym momencie, że... wcale nie chce. Wiem, że proces by się powiódł, gdybym nie straciła nim zainteresowania, nawet zaczęły zmieniać się okoliczności, które wydawały się nie do przejścia - ale po prostu nie. Wiedziałam podświadomie, że z nim nie będę mieć tego rodzaju związku, jaki chcę + ogromna niecierpliwość, brak itp. Dałam sobie spokój na początku kwietnia z minuty na minutę - tak o, po kłótni, że co to w ogóle ma być?
Wszechświat tymczasem od lutego popychał ku mnie inną osobę (z grupy studenckiej) na dodatek o tym samym imieniu. Od października jakoś zwracałam na niego uwagę, ale nie myślałam w TAKICH kategoriach. On był w związku, ja byłam w związku, ale zawsze jakoś dziwnie się czułam w jego towarzystwie.
W lutym obydwoje zostaliśmy sami - nawet w podobnych dniach.
To pierwsza ciekawostka, kolejna: przez ten czas do kwietnia co jakiś czas nawiązywaliśmy kontakt, rozmawialiśmy intensywnie od rana do nocy i nagle cięcie. Albo po prostu go olewałam, albo raz powiedziałam coś głupiego i myślałam "o k... teraz to go chcę unikać, nie chce mi się tłumaczyć, będę go olewać" no i znikał. Potem myślałam o nim "jaka głupota? była jakaś głupota? nie było żadnej głupoty" (nie poświęcałam myśli temu, że on mógł wziąć coś do siebie, coś złego o mnie pomyśleć, więc zgodnie z zasadami - skoro nie dostało energii to nie zaistniało) i można by powiedzieć, że wewnętrznie znów pozwalałam wrócić tym rozmowom.
I chociaż chciałam ciągle wrócić do exa to z tyłu głowy gdzieś tam kołatała się myśl "podobam mu się? Fajnie, jakbym się mu podobała... fajnie jakby napisał, ciekawe co o mnie myśli" na luzie, uśmiechając się sama do siebie.
Świat jakby mi wpychał tego gościa - gdyby nie splot wydarzeń, które wcześniej uważałam za koszmarne - w lutym nie znalazłabym się w sytuacji, w której pojawiła się na coś szansa. Wiedziałam, jakiego chce faceta i jakiego chce związku. I kiedy non stop urywałam rozmowy z nim, ciągle pojawiały się kolejne okoliczności przez które musieliśmy nawiązać kontakt - i z pretekstu robiła się długa rozmowa.
Ciągle miałam w głowie obraz idealnego faceta i związku.Rozmowy z T. zaczęły wracać, z exem zaczęłam dawać sobie spokój. Od słowa do słowa w dzień tej OSTATECZNEJ kłotni z exem, pod wpływem impulsu zasugerowałam nowemu spotkanie. Okazało się, że on jest bardzo za tym. Nie doszło do niego z przyczyn losowych, mogło odbyć się 1h później - zrezygnowałam. Następnego dnia też mi się nie chciało, ani kolejnego, stwierdziłam, że to głupie. W weekend chciałam coś ze sobą zrobić, niestety przyjaciele akurat wszyscy byli zajęci i tylko on wolny więc... zaryzykowałam
I tak właśnie zaczęliśmy się spotykać, relacja właściwie w 100% odpowiadała temu, czego ja oczekuje od faceta. Sam związek był krótki, ale znałam go już dłużej i tak, jak mówię - zawsze jakaś dziwna iskierka z tyłu głowy była i z tego, co mówią mi przyjaciele, było to widać z obu stron na zewnątrz na długo zanim coś się zaczęło. Po prostu chemia. Najwyraźniej Wszechświat wiedział co robi, zsyłając nas w jedno miejsce - tak naprawdę mój poprzedni związek ani króciutka relacja z innym chłopakiem z grupy nie było TYM. To, czego chciałam Wszechświat mi szybciutko dostarczył tylko jakoś nie zauważałam, że mam to za plecami i że co chwila mnie puka w ramię "no halo, on tutaj jest - zamawiałaś i co? Nie odbierasz?".
Było super. Miałam tak wysokie wibracje, że udawało mi się wszystko, choć pozornie nie powinno, obydwoje lecieliśmy na niezłym farcie. Nawet mój przeklęty autobus zawsze zostawiał mi wolne siedzenie w ulubionym miejscu i przyjeżdzał punktualnie
Było idealnie. Było... za idealnie. Więc co zaczęłam robić?
SZUKAĆ PROBLEMÓW.Łatwo się domyślić - bałam się, więc doprowadziłam do rzeczy, których się bałam. Zerwał i to dokładnie z tego powodu, który mi latał po głowie. Aktualnie mamy przedłużające się wolne, więc się nie widzimy DZIĘKI ABRAHAMIE, bo bym nie była w stanie ułożyć sobie w głowie.
Mój problem nie polega na przyciągnięciu faceta, który mi się podoba. Nie polega też na przyciągnięciu ex z powrotem (udawało się w większości przypadków), ale na utrzymaniu relacji. I z tą myślą wróciłam na forum i przeczytałam wasze ostatnie posty, zaczęłam też czytać Prosiaka nagle poczułam się oświecona, serio. Jakby złote światło z niebios uderzyło mnie w pysk.
Chcę udanego związku, ale się go boję - szukam dymu tam, gdzie nic się nie pali. Wszystko toczyło się idealnie, dopóki nie pojawiły się moje wątpliwości, niepewność - bo jak jest dobrze to coś musi być niedobrze.
Ale koniec z tym! Mam o wiele większą świadomość i jestem gotowa, żeby zaryzykować i zburzyć te schematy, otworzyć się na szczęście

Próbuję pana przyciągnąć do siebie z powrotem. Podejście mam raczej takie, jak po tych kilku razach, kiedy coś palnęłam - nic się nie stało, nie ma się czym przejmować, na pewno nie jest zły. W duchu optymizmu zaproponowałam mu rozmowę na spokojnie (bo przy zrywaniu 2tyg temu było bardzo emocjonalnie i bezsensownie), zgodził się, nie proponowałam żadnego terminu konkretnego bo... jeśli się spotkamy to ja chyba nie wiem co mam mu powiedzieć :/ nie do końca jestem przekonana do mówienia o swoich uczuciach, bo jest we mnie myśl, że powie "fajnie, ale już Ci powiedziałem, że nic z tego, po prostu nie wchodźmy sobie w drogę i tyle" i nie wiem trochę co zrobić z tymi myślami. A może skoro nie jestem przekonana do poważnej rozmowy to po prostu powinnam teraz zostawić wszystko w rękach pozytywnych wibracji? Droga znajdzie się sama, ja kombinować nie muszę?
Chociaż już myślałam, że mi nawet nie odpisze, a jednak. To też ma związek z PP:
nie wiedziałam, co robić z tym panem, czy są jakieś szanse i poprosiłam Wyższe Ja o znak, o coś co będzie dla mnie zrozumiałe. Trafiłam na jakąś stronę, gdzie było napisane, żeby słuchać co inni chcą mi przekazać, że znajdę w nich odpowiedzi na swoje pytania - i nagle ze wszystkich stron słyszałam, żeby się odezwać i to natychmiast (też od osób, które nic nie wiedzą). I poczułam tak ogromną INSPIRACJĘ, czystą i mocną, że bez zastanowienia napisałam. Bardzo długo mu zajęło odpisanie mi ;p zdążyłam z wysokich wibracji wpaść w doła, potem zajęłam się czymś, co mnie postawiło na nogi i... nagle wiadomość.
Teraz czekam na razie na czwartek, wtedy zobaczymy się na uczelni.
Mam mały problem z określeniem emocji, w jakich się znajduję:
czuję jakieś pobudzenie, ekscytację (która momentami zamienia się niestety we frustracje, że tego nie mam, ale to momentami), jakbym czekała na św. Mikołaja. Czy to nie jest nadmierny potencjał? Trochę jestem rozedrgana, jakby całe moje ciało było przygotowane do działania w sytuacji, która nie nadchodzi - stąd też frustracja, że w ogóle nie nadejdzie.
Strasznie się rozpisałam, może ktoś doczytał do końca
