Nie wiem jakie masz cele na myśli, ale ja bym to ujął tak, że celem jest zmierzanie świadomością w stronę tych spraw w życiu, które dają nam satysfakcję, radość etc.
I te cele mogą być nawet strasznie małymi mikrusami. Czyli przykładowo teraz mam ochotę napić się zielonej herbaty, ot taka ochota mnie naszła, gdzieś we wnętrzu pojawiło się echo tego wspaniałego smaku ulubionej herbaty i się aż uśmiechnąłem na to wspomnienie. No ale teraz muszę dla klienta coś zrobić, muszę zadzwonić i inne muszę. I co?
I umarł w butach? Nie, bo nie muszę tego muszę. Muszę to jaką mam zachciewajkę. To powinno być moim kierunkowskazem. Zachciewajkę w sensie - to teraz da mi radość, to wprawi mnie w TEN stan wnętrza. Herbata da mi wielką radość, nasycę się smakiem i aromatem, i wejdę w błogość. W to co trudno opisać, gdy człowiekowi po prostu jest dobrze.
No ale jakbym już musiał to muszę, i nie dałoby się ni pieruna herbaty teraz napić, to zawsze można rozbroić na części pierwsze to muszę i wynaleźć w tym rozbrojeniu coś dobrego, wartościowego. Może choćby to, że za tą pracę dostaję wynagrodzenie? Obojętnie co to będzie za znalezisko, aby tylko można było pobłogosławić i żeby "muszę" odlazło. Można też nastawienie zmienić,
ot jak tu pięknie Seb popisał:
http://www.huna.net.pl/name-News-article-sid-14.html
Czyli podsumowując, cele to są przeróżne sprawy codzienne wręcz, które sprawiają, że rozkręcam moje radościowe koło zamachowe. Dzięki temu potem jak się ładnie rozrkęci, to jak wpadnie na nie jakiś niemiły syfek, to dzięki sile odśrodkowej zostanie odrzucony gdzieś daleko
