scintilla napisał(a):Przeczytałam wasze wpisy o toksycznych ludziach i coś wam napiszę. Taka sobie moja historia, może komuś pomoże coś zrozumieć, bo mi się poukładało w głowie po przeczytaniu dużo o PP i Radykalnym Wybaczaniu Tippinga.
Więc tak, generalnie przyszłam na świat w dość toksycznej rodzinie. Nie będę opisywać, ale od urodzenia moja rodzina tylko potrafiła ode mnie wymagać i wciąż krytykować i narzucać swoje zdanie, a jeśli coś było nie tak wg nich wpędzali mnie w mega poczucie winy i obarczali winą za np ich złe samopoczucie, czy chorobę. "Gdybyś była lepsza, ja czułabym się lepiej", "Zamordujesz, albo wykończysz mnie". To słyszałam przez całe życie, wystarczyła naprawdę drobnostka niezgodna z ich oczekiwaniami i założeniami. Tak więc, z jednej strony wierzyłam, że w życiu najważniejsze jest być dobrym dla innych, szanować ich, kochać, że im będą lepsza tym inni będą lepsi dla mnie. Oczywiście całe życie borykałam się z poczuciem winy i bardzo niskim poczuciem własnej wartości. Już zaczęło się układać, poznałam chłopaka, którego pokochałam mocno, uwierzyłam, że stworzymy szczęśliwy związek oparty na wzajemnym szacunku i miłości. Uwierzyłam, że spotkałam kogoś, kto pokocha mnie taką jaką jestem i nie wykorzysta mojej dobroci i pracowitości. Zaręczyliśmy się, ale po zaręczynach zaczęły wychodzić na wierzch jego najbardziej paskudne wady i właśnie stało się, zaczął traktować mnie jak służącą, zero szacunku. Zawsze jeśli coś było nie tak, rozmawiałam z nim, tłumaczyłam i w końcu brałam winę na siebie, albo po prostu zapominałam, że coś jest nie tak, bo przecież on jest taki cudowny, że ja muszę zrozumieć jego złe zachowanie.
W końcu zranił mnie tak i pokazał się od takiej strony, że czułam, że jedynym wyjściem jest zerwanie z nim, bo kiedy wyjdę za niego za mąż zmarnuję sobie życie.
Po rozstaniu dość długo trzymałam się dobrze, wiedziałam, że tak ma być, że to ma jakiś sens, wtedy jeszcze nie znałam tak dobrze PP jak teraz. Bardzo chciałam wyciągnąć mądre wnioski i oczywiście wyciągnęłam wnioski, że mam tak beznadziejny charakter, że jestem za dobra, za miękka, za uczciwa, tak, że taką osobę jak ja, to można tylko tak właśnie traktować. Że tylko ludzie pewni siebie, wredni mogą coś dla siebie w życiu wyszarpać, a ludzie tacy jak ja, mogą się tylko męczyć i będą dostawać w d...... Postanowiłam więc się zmienić i im bardziej starałam się zmienić na taką osobę o jakiej myślałam, że jej będzie łatwiej żyć tym bardziej siebie nie lubiłam i tym bardziej dobijało mnie to wszystko co dokoła, oczywiście nadal mieszkałam ze swoją toksyczną rodzinką i wtedy ich słowa coraz bardziej mnie raniły. Studiowałam wtedy polonistykę, oczywiście tylko i wyłącznie dla rodziny, bo ja nie cierpiałam tych studiów. Poszłam na nie dla świętego spokoju, właśnie dla rodziny. Na efekty tego wszystkiego nie trzeba było długo czekać, popadłam w głęboką depresję i fobię społeczną. Wszystko się we mnie zmieniło, zawsze starałam się jednak widzieć świat pozytywnie, być jakoś ponad wszystko co bolesne i trudne w moim życiu, widzieć w tym sens. Kiedy zaczęła się depresja, każdego dnia nienawidziłam siebie coraz bardziej, straciłam zdolność koncentracji i pamięci, nie byłam w stanie przeczytać dwóch zdań i ich zapamiętać, w ogóle masakra jakaś, czułam się po prostu jak szmaciana lalka wyłączona kompletnie. Zaczęłam się leczyć, ale leczenie tak naprawdę pogłębiało tylko mój stan. Potem już miałam dość psychologów, psychiatrów i ich durnowatych porad, czy terapii polegających na drążeniu ran i ciągłym ich rozdrapywaniu. Powiedziałam sobie, że poradzę sobie sama.
W końcu po kilku miesiącach od tej decyzji , dostałam propozycję wyjazdu i skorzystałam z niej. Oczywiście starałam się w ogóle po sobie nie pokazać, tego jak beznadziejnie się czuję. Właśnie w czasie tego wyjazdu wpadła mi w ręce książka o pozytywnym myśleniu, jakaś bardzo stara była, ale zaczęłam ją czytać, w sumie najpierw bardziej sama przed sobą udawałam, że ją czytam, bo w tym czasie nic mi nie wchodziło do głowy. Jednak zaczęłam czuć się lepiej i stosować afirmacje. Po pewnym czasie właśnie stosowania aformacji spotkałam się z ludźmi, którzy uczestniczyli ze mną w terapii, byli zaskoczeni, gdyż na to spotkanie przyszłam jako zupełnie inna osoba, ta sprzed choroby, uśmiechnięta, życzliwa, pełna energii i planów do działania a nie skrzywiona, zgarbiona, ledwo mówiąca, a w zasadzie milcząca. Nie mogli uwierzyć w tą zmianę i że sama sobie z tym wszystkim poradziłam.
Pointa
Patrząc na to przez pryzmat PP i Radykalnego Wybaczania, to te wszystkie sytuacje były mi potrzebne, żebym zobaczyła swoje ograniczone myślenie. Żebym pokochała siebie taką jaką jestem, doceniła w sobie te wszystkie dobre cechy. Żebym nauczyła się widzieć w sobie rzeczy wspaniałe, a nie zawsze winić siebie. Co do toksycznych ludzi, nadal mieszkam z takimi, ale w ogóle się z nimi nie kłócę, choć często naprawdę przytłaczają mnie niektóre ich słowa czy poglądy. Potrafię jednak być ponad to, nie ranią mnie już one. Nawet doceniam to, że zostałam wychowana w taki a nie inny sposób, bo dzięki temu dzisiaj potrafię doskonale rozumieć innych ludzi, potrafię zrobić dużo rzeczy, gdyż musiałam je robić od małego, ale najważniejsze, że dzięki temu, że takie a nie inne ich zachowanie budziło we mnie dużo pytań, poszukiwałam na nie odpowiedzi, a czasem ucieczki od takiej a nie innej rzeczywistości w książki, co mnie naprawdę bardzo rozwinęło. We wszystkim, w każdym kontakcie i porażce można znaleźć taki sens, nic nie dzieje się przypadkiem. Wszystko dzieje się dlatego, że ma nam przekazać jakąś prawdę o sobie. Nie warto jednak fiksować się na zbyt dużym myśleniu o wnioskach, bo czasem można je błędnie wyciągnąć.
Podnoszę ten temat być może ktoś wyciągnie coś dla siebie z tej historii,ja widzę w tym dużo prawdy,obserwować siebie i uczyć się siebie
